Przerwa na kawę

Przerwa na kawę

Jeszcze całkiem niedawno powszechne było przekonanie, że jedną z najważniejszych cech charakteryzujących dobrego pracownika jest multitasking. Po polsku pewnie odpowiada mu „wielozadaniowość”, ale mam poczucie, że wielozadaniowość nie obejmuje swoim znaczeniem jednoczesności ich wykonywania, która w multitaskingu jest dość istotna – żeby nie powiedzieć kluczowa.

26_mindfullness_3.jpg

Czym jest multitasking? Chyba nie muszę tłumaczyć. Internet jest pełen zgrabnych definicji (takich jak ta), ale – dla porządku – multitasking polega na umiejętności wykonywania kilku zadań na raz. Czyli: rozmawiamy przez telefon, odpisując na maile; jesteśmy na spotkaniu, a jednocześnie przeglądamy pliki; prowadzimy dwa projekty jednocześnie etc.

Kiedy szukałam pracy poprzez przeglądanie ogłoszeń (właśnie zadałam sobie sprawę, że było to naprawdę dawno temu…), oczekiwanie od pracownika takich właśnie umiejętności, wyrażone bardziej lub mniej wprost, pojawiało się właściwie we wszystkich ofertach. Nie wiem, jak wygląda to teraz, ale mam poczucie, że na gruncie zawodowym coś zaczęło się zmieniać. A może już nawet się zmieniło. Coraz częściej podkreśla się, że aby efektywnie pracować, powinniśmy skupiać się na jednym tylko zadaniu. Najlepiej, jeśli jest to możliwe, odłączać pocztę, internet i przede wszystkim wylogowywać się z mediów społecznościowych. Nie czytać maili, rozmawiając przez telefon. Kończyć jedną rzecz, a dopiero potem zaczynać następną. I całe szczęście.

Moje doświadczenia z jogą, a przede wszystkim z medytacją uświadomiły mi jednak, że problem multitaskingu, wbrew temu, co o nim się mówi, nie dotyczy wyłącznie naszego życia zawodowego. Większość z nas funkcjonuje w tym trybie także – a nawet przede wszystkim – na co dzień.

Czy pamiętasz, kiedy ostatnio jadłeś posiłek bez skrolowania Facebooka lub oglądania telewizji? Kiedy sprzątałeś czy gotowałeś bez dodatkowego bodźca w tle – włączonego serialu albo muzyki? Kiedy rozmawiałeś z kimś, skupiając się tylko na rozmowie? Kiedy jechałeś pociągiem/tramwajem/autobusem, zwracając uwagę tylko na to, jak wygląda świat po drugiej stronie szyby? Kiedy poszedłeś na spacer nie po to, żeby dokądś dojść? i bez słuchawek na uszach? i, dodajmy, bez potoku myśli w głowie, bez analizowania przeszłych i przyszłych wydarzeń, bez planowania, rozkminiania, ciągłego dialogu z sobą samym?

Mnogość bodźców, jakie docierają do nas zewsząd, powoduje, że skupiając się na jednej tylko czynności, mamy poczucie, że tracimy bardzo dużo ciekawych rzeczy. Że musimy robić coś „w międzyczasie”. Że, pracując, powinniśmy puścić sobie w tle serial lub audiobooka. Że, jedząc, powinniśmy poczytać książkę lub zrobić sobie prasówkę. Że nie możemy przeoczyć maili z pracy, powiadomień z Facebooka i Instagrama, które właśnie do nas przychodzą, w tej chwili.

Nic bardziej mylnego. Właśnie działając w ten sposób, tracimy to, co jest esencją dobrego życia. Ucieka smak i zapach potraw, pory roku mijają niepostrzeżenie, skoro nawet nie wyjrzymy przez okno tramwaju, żeby zobaczyć, że kwitną bzy. No chyba że pierwszym napotkanym kwitnącym bzom zrobiliśmy już zdjęcie i wrzuciliśmy je na Instagram… Nie pamiętamy, co przeczytaliśmy i obejrzeliśmy. Zapominamy, co już zostało zrobione, a co jeszcze nie. Nasze umysły nigdy się nie wyłączają. Wciąż funkcjonują na pełnych obrotach, próbując skoordynować ze sobą dziesiątki bodźców, którymi je bombardujemy.

Tak – zdaję sobie z tego sprawę – brzmi to wszystko banalnie. Ale jednak – wiem, że było to dla mnie duże odkrycie. Oczywiście nie kiedy przeczytałam kolejny mądry tekstu o mindfulness, tylko kiedy po prostu zaczęłam to robić.

No właśnie – mindfulness. Uważność. Kolejne modne słowo. Każdy z Was słyszał i widział je milion razy. Ale czy wiecie, co to znaczy w praktyce? Właśnie to: jedzenie z koncentracją na posiłku, na jego smaku, zapachu i konsystencji; spacer nastawiony na odbieranie wszystkich doznań zmysłowych – widoków, zapachów, dotyku słońca na skórze; kawą wypita z pełną świadomością tej sytuacji, powoli, bez czytania książki, gazety czy newsfeedu w tle. To ostatnie to zresztą, moim zdaniem, najlepsze ćwiczenie na początek. Dziesięć minut dla siebie i filiżanki kawy, nieważne czy przygotowanej w domu czy zamówionej w kawiarni. Skupienie się na jej smaku, na docenieniu okoliczności, w których się znajdujemy, uspokojenie umysłu i skierowanie go na bieżącą sytuację, spowolnienie biegu myśli, wyciszenie ich.

Udało się? Cudownie. Nie wiem czy wiesz, ale zrobiłeś właśnie pierwszy krok w stronę medytacji. Jeśli będziesz to powtarzać, z czasem zauważysz, w jakim napięciu przez cały czas znajduje się Twój umysł. I jak w gruncie rzeczy łatwo jest go zluzować. Jeśli zechcesz, ta droga poprowadzi Cię dalej. Przestaniesz być królem multitaskingu, ale może w zamian zostaniesz oazą spokoju. I może w końcu uda Ci się naprawdę odpocząć – mimo że nie wyjechałeś na dwutygodniowy urlop  Brzmi jak fantazja? A jednak tak to działa. Polecam spróbować.

Warsztat z Kino MacGregor w Berlinie

Warsztat z Kino MacGregor w Berlinie

0